Sprawa, a właściwie kilka spraw, które poruszył na lokalnym portalu 77400.pl Aleksander Antoniewicz w wywiadzie z Krzysztofem Kuźmiczem, bulwersowała mieszkańców Złotowa nie tylko ze względu na przywołane okolicznośći dotyczące funkcjonowania Szpitala Powiatowego, ale również z powodu indolencji wobec ofiar pedofilii, które, jak twierdzi Antoniewicz, od lat próbowały dotrzeć do służb, nie napotykając ich zdaniem odpowiedniej reakcji. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że wszczynane wtedy w sprawie skazanego ostatnio prawomocnie w innym procesie pedofila z Jastrowia postępowania prokuratorskie były umarzane. W tej sprawie powinno zostać zdaniem ekspertów wznowione postępowanie, choć z powodów oczywistych należy poczekać na sprzyjający czas, by nie powiedzieć więcej. Sprawca działał w określonym otoczeniu politycznym, które zdaniem komentujących mogło mieć bezpośredni wpływ na wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli go nie używał, to służby w uniżeniu wiedziały, że „nie kąsa się dłoni, która karmi". Obecnie sytuacja jest, delikatnie mówiąc, podobna. Czyżby nie znała tej zasady obecna powołana dyrektor szpitala? To się w pale nie mieści, cytując Klasyka, ale cytując osobę rozsądną, to jest po prostu niemożliwe. Zostawmy to jednak w tej chwili.
Wielu uważa, że sposób, w jaki traktuje się członka Zarządu Powiatu Złotowskiego Aleksandra Antoniewicza za słowa, które wypowiedział, przypomina białoruskie metody, gorliwy styl podporządkowanych i nagrzanych wykonawców oburzonej władzy. Sposób oskarżania dotyczy nagiętych, wielokrotnie krytykowanych „paragrafów" (mówimy o art. 212), które, jeśli już, powinny być ścigane z oskarżenia prywatnego, a nie wychodzić z inicjatywy prokuratora, który raz po raz wszczyna postępowania trwające już niespełna rok, obiektywnie zdaniem wielu bez podstaw i tylko zatruwa czas policji na właściwe działania potrzebne społeczeństwu. O tym, że postępowanie wielokrotnie wzbudzane trwa już prawie rok, niech świadczy fotografia, którą wykonaliśmy przy komendzie w Złotowie. Wychodzi z niej zapewne już podejrzany Aleksander Antoniewicz wraz ze swoim adwokatem, który, mimo ogromnego doświadczenia, pewnie po raz pierwszy ma w swoim portfolio sprawę będącą precedensem z tak miałkimi podstawami oskarżenia. Takie „atrakcje" można zgotować człowiekowi przy okazji nagrzanego lokalnego systemu. To, że akcja fotografii dzieje się przy komendzie w Złotowie, świadczy, że jest to prawdopodobny finał postępowania na zlecone przez prokuraturę postępowanie. Wyobraźmy sobie zatem, jak obciążona została policja robotą, która, jak przewidział ustawodawca, powinna spoczywać na oskarżycielu prywatnym, który, jeśli coś mu nie pasuje, powinien to dowodzić, obciążając swój czas.
Przy okazji reporter z aparatem, któremu zleca się wykonanie zdjęcia w Złotowie, wywołuje sensację tak dużą, że można temu poświęcić oddzielny artykuł. Pomijając ulicznych gadaczy nagabujących na chodniku osobę z aparatem fotograficznym poprzez pracowników banku, którzy zamiast zajmować się swoimi sprawami, ulegają wspomnianym matołkom. Do już opresyjnych działań patrolu, który, powołując się na nieznajomość elementarnych procedur, nieznajomość przepisów, utrudnia pracę dziennikarską tylko dlatego, że osoba ma w ręku aparat fotograficzny i nie wiadomo, co chce sfotografować.
Wspominamy to tylko elementarnie, żeby tym absurdem nie rozbić tematu artykułu. O tym, że sprawa nabrała karykaturalnej przesady i zapewne zostanie szybko skruszona przez sąd, bo prawdopodobnie do niego trafi, wyciągamy wniosek z sytuacji, jaką widzimy na fotografii. Adwokat w towarzystwie świadka/podejrzanego zwiastuje finał postępowania. Sprawa w naszej ocenie, analizując to, co padło w przestrzeni publicznej, nie ostanie się w sądzie, zostanie skruszona w pył, jeśli nie w pierwszej, to w drugiej instancji. Choć sprawa jest tak haniebna, napisana przez „pachołków systemu", że nadaje się, aby ją wywieźć do Trybunału w Strasburgu, rażąco jest podobna do sprawy śp. starosty Szczerbiaka, który dotarł tam z wyrokiem i wygrał z Państwem Polskim w sprawie, gdy wyraził swoją opinię w mediach o pozyskaniu części internatu przez ówczesnego przewodniczącego rady powiatu, gdzie w planach była budowa Sądu Rejonowego w Złotowie.
Sprawa w Złotowie bardzo przypomina tę pilską, która obecnie w Pile wywołuje powszechną krytykę społeczeństwa, a ujawniony jej niewielki fragment pobija rekordy oglądalności. Sprawa, gdzie przy pomocy wymiaru sprawiedliwości próbuje się zniszczyć byłego starostę, mimo że zarzuty w miażdżącej większości nie potrafią obronić się w sądzie, a świadkowie nie potrafią spójnie wyrazić swoich oskarżeń, co wywołuje ogromne oburzenie i kpiny wśród mieszkańców. Podobnie jest na podwórku złotowskim.
Kto w Złotowie miał wpływ na wybór i powołanie dyrektora, gdyż o konkursie trudno tutaj powiedzieć, jest jasne dla osób, które mają choćby niewielkie pojęcie o lokalnej polityce i sprawach samorządowych. Nie chcemy wnikać w stosunki między posłem Szopińskim a dyrektor Kaufką, natomiast samo zawiadomienie na członka zarządu koalicji, która została z trudem utworzona, można ocenić jako samobójstwo polityczne. Mało tego, sprawa nie wniesie nic, strona nie zatrze faktów, które miały miejsce, tego nie można zmienić ani odzabaczyć, bo brak lekarza na dyżurze był oczywisty! Do ustalenia pozostaje tylko, gdzie poszedł dyżurny, czy za potrzebą, czy może coś bardziej ważnego było tego powodem. Znając życie i modus operandi, najlepiej uciekać w sprawy zdrowotne, to model przerabiany najczęściej przez ludzi, kiedy sytuacja robi się trudna, a wówczas staramy się chorować. Lekarze o tym doskonale wiedzą, bo to nikt inny jak oni wydają stosowne zaświadczenia.
Co do haniebnej sprawy pedofila i wiedzy o jego działaniach to siedzi on w więzieniu i jego wyrok nie pozostawia wątpliwości, a to, że mógł siedzieć dużo wcześniej i co dla ofiar, wówczas przyszłych, mógł siedzieć krócej, gdyby w porę to zatrzymano i rozliczono! Tego też, niestety i o zgrozo, już nie da się cofnąć!
Politycznie trudno wytłumaczyć, że powołana dyrektor przez polityczny zarząd podejmuje suwerenne decyzje, które mogłyby i pewnie w przyszłości zachwieją losem koalicji. To jest niemożliwe, nie może się wydarzyć, a gdyby taki nominat nawet próbował działać samodzielnie, jego dni byłyby policzone bardzo szybko.
Zasady doświadczenia życiowego i doświadczenie dziennikarskie każe wysunąć prawdopodobny, graniczący z pewnością wniosek, iż dyrektor szpitala, donosząc na jednego ze swoich „wiceszefów", musiała to konsultować i uzyskać cichą aprobatę od szefa nr 1, a być może i lokalnego „ober szefa" z Zakrzewa.
Procesowe prześladowanie Aleksandra Antoniewicza, bezsprzecznie w gestii decyzji i sposobie, może bowiem zostać uznane za wyrafinowaną zemstę i sposób na kneblowanie ust do swobodnej opinii, oczywiście krótkowzroczną.
Przyglądamy się tej karkołomnej strategii z ogromnym zaciekawieniem i uśmiechem, bo jest to symboliczny strzał samobójczy. To przypomina, jakby osoba nieobliczalna i do dna zapatrzona w swój „wątpliwy artyzm" zarządzała w ten sposób lokalnymi strukturami władzy. Platforma, która miała kryzys kadrowy, ledwo spinała listy wyborcze, gdzie brakowało działaczy, a teraz kanibalizuje i niszczy swojego gościnnie zaproszonego na listę do wyborów członka zarządu? Czy tak trudno przypomnieć sobie, że na większości list koalicji brakowało członków platformy, którzy skompromitowani odeszli w cień? O jednym wspominamy w tym artykule, o innych z litości nie wspominamy, którzy wielokrotnie, mając ku temu obiektywne powody, odeszli z polityki z własnej woli. Czy nie jest to symboliczne, że właśnie Aleksander Antoniewicz trafił na jedynkę koalicji obywatelskiej, gdzie miejsce to powinno być dla działacza, który obserwuje politykę zza krat, a nawet będzie miał okazję obserwować kolejne jej kadencje i wybory.
Poseł Szopiński, biorąc udział w tworzeniu list wyborczych, w większości przypadków wstawiał na nie ludzi bez doświadczenia politycznego, celebrytów, natomiast w Jastrowiu listę koalicji otwierał wspomniany Aleksander Antoniewicz. Dziś Szopiński „rżnie przysłowiowego głupa" nie tylko na forum lokalnym, ale kompromituje się też w Sejmie, szczególnie jak otwiera usta, o głosowaniu już nie wspominając, wystarczy posłuchać, co myśli wspólnota katolicka w Zakrzewie i okolicach. Jak na to nie patrząc, jak nie analizując, to intensywnie tnie gałąź, na której wisi koalicja. Po tym, jak potraktował Mirosława Jaskólskiego oraz Aleksandra Antoniewicza, daje wyraźny sygnał, że przyszłość koalicji z lewicą ma w przysłowiowych czterech literach. Tak się nie robi polityki, to krótkowzroczne i głupie działanie na szkodę własnej struktury. Należy więc oddać słuszność nieoficjalnym opiniom działaczy platformy w Pile, że Szopiński to niestety „wypadek przy pracy" w wyborach parlamentarnych, który więcej się nie wydarzy. Oczywiście mówimy o wypadku, logiczne jest, że nikt nie popełni tych samych błędów w przyszłości.









Napisz komentarz
Komentarze